Strona główna | Mapa serwisu | English version
LITERATURA
HOBBY > LITERATURA
















                    NIESAMOWITE WAKACJE


                                             






                                                                                 NAPISAŁA
                                                                               ALICJA BOROWSKA



Rozdział I


                Hurra!. Nareszcie wakacje. Czas beztroski i wolny od nauki, klasówek i rannego wstawania. Ten ostatni rok nauki w podstawówce był dla mnie bardzo trudny. Musiałam naprawdę przyłożyć się do nauki, aby mieć, jak najlepsze stopnie. Zawsze uczyłam się dobrze, ale teraz musiało być jeszcze lepiej. Moim marzeniem było dostać się do dobrego gimnazjum.
Udało mi się .Jestem uczennicą najlepszego gimnazjum w moim mieście.
Ale wystarczy. Teraz laba. Dwa miesiące wolnego.
             Pierwszy miesiąc mieliśmy spędzić z bratem w domu, zaś w sierpniu mieliśmy z rodzicami wyjechać w nieznane, aby połazić po górach i może zobaczyć coś ciekawego.
             Wraz z końcem nauki skończyła się też ładna słoneczna pogoda. Za oknami zrobiło się smutno i deszczowo. Jakby mało tego większość moich koleżanek i kolegów wyjechało na kolonie, do babci, cioci, na obozy, jednym słowem nie było ich w mieście.
       Co rano wstawałam i miałam nadzieję, że wreszcie przestanie padać, wyjrzy słońce lub wydarzy się coś niezwykłego. Po tygodniu miałam już dosyć wolnego i chyba wolałabym chodzić do szkoły. Mój młodszy brat Kamil nie narzekał na nudę. Całe dnie spędzał przed komputerem, przenosił się w wirtualny świat i to mu wystarczało. Mnie pozostawały tylko książki. Co prawda lubiłam czytać, ale w wakacje wolałabym robić coś innego. Musiałam koniecznie coś wymyślić i wyrwać się z tej nudy. Kiedy planowałam sobie następny dzień zadzwonił telefon.
-         Dzień dobry , czy zastałam Barbarę?
-         Tak  już  proszę.
Mama długo rozmawiała przez telefon. Do moich uszu dochodziły tylko krótkie wypowiedzi mamy:
-         O jej!, to Ci współczuję.
-         Chyba Ci ciężko?
-         Dobrze porozmawiam z Tomkiem i dziećmi.
-         Spróbuję Ci pomóc.
Zaraz pomyślałam, coś się wydarzyło. Wreszcie nie będzie nudno.
           Nie pomyliłam się. Wieczorem przy kolacji mama zaczęła mówić.
-         Dzisiaj dzwoniła ciocia Krysia, która mieszka na wsi. Wczoraj złamała nogę i potrzebuje pomocy w prowadzeniu gospodarstwa, a właściwie w domu - przy dzieciach.
           Moja mama ponieważ miała dobre serce, zaczęła przekonywać nas, że razem z Kamilem powinnam pojechać na wieś i pomóc cioci. Ja jako prawie już kobieta poradzę sobie z dziećmi i kuchnią. Zdobędę przy okazji doświadczenie, które przyda mi się w dorosłym życiu.
          Kamil zgodził się bez wahania, miał tam swoich kumpli i więcej swobody niż w domu.
Ja się wahałam, co lepsze nuda w mieście czy pobyt na wsi z nowymi obowiązkami.
Jako małe dzieci często z rodzicami jeździliśmy do cioci Krysi. Zawsze wracałam zadowolona z takich wakacji. Ale teraz miało być inaczej. Ale nie mogłam zawieść ani mamy, ani cioci. W końcu i ja zgodziłam się pojechać na wieś. Z dawnych lat  też miałam koleżanki i kolegów. Spróbuję może będzie fajna z tego przygoda.





Rozdział II

            Następnego dnia tata wsadził nas w autobus i pojechaliśmy na wieś. Droga bardzo mi się dłużyła. Dawno nie jechałam autobusem. Więc trochę mi się nudziło. Bałam się też tego, co mnie czeka na wsi. Mało, że będą dzieciaki cioci to jeszcze Kamil. Nie wiem czy dam sobie radę. Ale podjęłam się i muszę się wywiązać. Zza chmur zaczęło przedzierać się słońce. Zrobiło się jaśniej i od razu chciało mi się coś robić. Zaczęłam inaczej myśleć. Jak się postaram to będzie bardzo fajnie.
Kiedy ciocia nas zobaczyła ( a szczególnie mnie ) ucieszyła się.
-         Witajcie kochani. Tak się cieszę, że przyjechaliście.
-         Czy dobrze minęła wam podróż?
-         Tak.
-         Z ciebie Kasiu to już prawdziwa kobieta.
-         Jeszcze nie.
-         Pewnie bałaś się tu przyjechać?
-         Trochę. Wolałabym robić coś innego.
-         Nie martw się nie będziesz cały dzień musiała pracować. Będziesz mogła spotykać się ze swoimi znajomymi. Zresztą pytali już o Ciebie. Czy w tym roku przyjedziesz?
-         Chodźcie coś zjemy, pomożesz mi przy obiedzie i pójdziesz spotkać się ze swoimi znajomymi.
Pierwsze wrażenie było chyba dobre. Dzień minął spokojnie. Wieczorem spotkałam swoją „paczkę”. Długo gadaliśmy. Wreszcie umówiliśmy się rano do lasu na jagody. Bardzo lubiłam pierogi z jagodami. Pomyślałam wszyscy się ucieszą, jak nazbieram jagód.
Wieczorem przed snem myślałam o wyprawie na jagody. Muszę powiedzieć, że trochę się jej obawiałam. Nie byłam tchórzem, ale muszę powiedzieć, że nigdy jeszcze sama w tym lesie nie byłam. Zawsze towarzyszył mi ktoś dorosły. Teraz miałam iść tylko w towarzystwie rówieśników. Znałam ten las z wcześniejszych wypraw, lecz teraz czułam coś dziwnego.
Ale postanowiłam grać odważną i rano, kiedy tylko zapiał kogut ja byłam gotowa.
         Umówiliśmy się na drodze prowadzącej do lasu, niedaleko domu mojej cioci. Wraz z moim przyjazdem na wieś poprawiła się pogoda. Tego ranka było cudownie. Aż chciało się krzyczeć z radości. Wszędzie czuło się zapach natury, słyszało się jej głosy i podziwiało jej piękno. Wszystko tu było inne niż w mieście. Inna trawa, inne drzewa, inaczej śpiewały ptaki i w ogóle wszystko było takie inne. Wszyscy wspólnie dotarliśmy do lasu, ale później rozeszliśmy się w różne strony, aby nie przeszkadzać sobie wzajemnie. Za dwie godziny mieliśmy się spotkać w umówionym miejscu.
        Nie myślałam, że tak trudno będzie nazbierać słoik jagód. Nazbierałam garnuszek            i miałam dość. Usiadłam pod drzewem i podziwiałam przyrodę. Zaczęłam wdychać zdrowe powietrze, podziwiać bogactwo roślinności i wsłuchiwać się w śpiew ptaków.                        Ptaki prześcigiwały się wzajemnie. Co jeden to ładniej i głośniej śpiewał.                             Nagle poczułam jak oczy zamykają mi się i zamiast śpiewu ptaków słyszę:
-         Nareszcie przyszłaś!
-         Tak długo na ciebie czekałem?
-         Proszę cię pomóż mi! Nikt inny tylko Ty możesz mi pomóc!
         W pierwszej chwili przestraszyłam się, szybko wstałam i zaczęłam uciekać. Biegłam najszybciej, jak tylko umiałam. Wygrałabym chyba każdy wyścig. Zatrzymałam się dopiero, kiedy zobaczyłam resztę kumpli. Byłam blada i przerażona. Wszyscy zadawali mi pytania:
-         Co Ci się stało?
-         Co tam zobaczyłaś?
-         A może ktoś cię gonił?
           Ja na żadne nie mogłam odpowiedzieć. Dopiero koło domu trochę ochłonęłam              i zaczęłam opowiadać co słyszałam. Wszyscy zaczęli się śmiać i mówili, że mi się to na pewno śniło, musiałam usnąć, albo po prostu sobie zmyśliłam. Sama już nie wiedziałam, co o tym myśleć. Nie chciałam pytać cioci ani nikogo więcej.                  
         Po południu spotkaliśmy się znów i postanowiliśmy, że rano pójdziemy do lasu i sprawdzimy to. Mieliśmy nadzieję, że dowiemy się, kto miał rację.
       Rano spotkaliśmy się na drodze do lasu. Nie był to bardzo słoneczny ranek, ale było ciepło i wszystko budziło się do życia. Ciekawość nasza też była wielka. Nic nie było w stanie nam przeszkodzić. Kiedy doszliśmy do lasu słońce było już dobrze widoczne na niebie. Przeszliśmy kawałek i usiedliśmy pod „moim” drzewem, a właściwie sosną i czekaliśmy na rozwój wypadków.
            Patrzyliśmy, jak przez gałęzie drzew próbuje przecisnąć się słońce, jak ptaki próbują wzajemnie się zagłuszać. Od czasu do czasu ktoś szepnął słowo, skubnął jagodę.
            Nagle jakby poruszyły się drzewa, ptaki ucichły, odleciały i słychać było cichy i smutny głos.
-         to znowu Ja!. Proszę o pomoc. Już dłużej nie mogę!
-         Chodźcie, coś wam pokażę!
            Chociaż ciekawość była wielka, to strach jeszcze większy. Wszyscy zerwaliśmy się z miejsca i zaczęliśmy biec, tylko że w odwrotnym kierunku, niż wołał nas głos. Kiedy wybiegliśmy z lasu znów świeciło pięknie słońce, śpiewały ptaki, a listek nawet się nie poruszył.
          Chwilę się zatrzymaliśmy, złapaliśmy oddech, minął pierwszy strach i zaczęliśmy się głośno śmiać sami z siebie. Niby tacy odważni, silni, a mają stracha przed jakimś głosem.
          Znów przeważyła ciekawość i postanowiliśmy jednak sprawdzić – czyj to głos. Wszyscy chcieli od razu się wrócić, ale ja musiałam biec do domu pomóc cioci (w końcu po to tu przyjechałam. Cały dzień pomagałam cioci. Starałam się zapomnieć o głosie. Nie miałam odwagi powiedzieć o tym cioci. Nie chciałam jej denerwować.
         Wieczorem byłam trochę zmęczona, marzyłam żeby wcześniej się położyć i zasnąć, bo rano znów mieliśmy iść do lasu.
         Szybko więc umyłam się i położyłam do łóżka. Wieczór był bardzo duszny i parny. Ptaki latały nisko, powietrze jakby stało w miejscu. Wszystko wskazywało na to, że będzie burza. Nie czekając na deszcz i burzę zaraz usnęłam. W nocy jednak obudził mnie bębniący o parapet deszcz i grzmoty. Było strasznie. Co chwilę niebo rozdzierały błyskawice, grzmot za grzmotem uderzał gdzieś w pobliżu. Zaczęłam się trochę bać. Próbowałam zaciskać oczy, zasłaniać uszy poduszką, ale nic nie pomagało. Pomiędzy stukaniem deszczu a grzmotem słyszałam jeszcze głos;
-         Musisz rano przyjść do lasu!
-         Czekam na was tam gdzie zawsze!
-         Nie zawiedź mnie!
        Czekałam kiedy wreszcie się rozwidni i będę mogła wstać i iść do lasu. Wreszcie słońce wstało i nastał piękny dzień. Jak zwykle wstałam rano, aby przygotować śniadanie dla wszystkich. Chciałam zejść bardzo cicho, żeby nikogo nie obudzić. Ale w kuchni słychać już było jakieś głosy. To ciocia czekała dziś na mnie.
-         Chciałabym z Tobą porozmawiać!
-         O czym ciociu?
-         Powiedz mi Kasiu tylko szczerze, gdzie Ty tak zawsze rano znikasz?
-         Chodzimy do lasu
-         Gdzie?
-         Do lasu ciociu.
-         Kasiu to bardzo nie rozsądne! Dzieci same nie powinny chodzić do tego lasu.
-         Dlaczego?
-         Bo tam podobno straszy!
-         Ależ ciociu, ty wierzysz w takie bajki.
-         Kasiu, to nie są wcale bajki. Starzy ludzie mówią, że słychać w tym lesie jakiś głos, który prosi o pomoc.
-         Może i słychać, ale my nie słuchamy głosów tylko bawimy się w chowanego lub zbieramy jagody.
-         Ciociu! Wszystko gotowe. Obudzę dzieciaki i mogę iść?
-         Zastanowię się. Na razie idź do sklepu, zrób zakupy. Jak przyjdziesz pomożesz mi przy obiedzie. Dzisiaj jestem trochę zmęczona. Nie spałam w nocy przez tę burzę. Siedziałam przy dzieciakach i pilnowałam, żeby się nie wystraszyły.
-         Dobrze ciociu! Zrobię wszystko o co mnie prosiłaś. Tylko pozwól mi iść do lasu!
Całe przedpołudnie pomagałam cioci. Byłam jej to winna. Nie mogłam spędzać całych dni poza domem. Musiałam teraz być ostrożniejsza. Po obiedzie ciocia dała mi wolne i pozwoliła iść do koleżanek.
-         Kasiu! Proszę Cię bądź ostrożna, a najlepiej zmieńcie miejsce swoich zabaw.
-         Ciociu! Nie martw się. Będę bardzo ostrożna.
       Szybko wybiegłam z domu i pobiegłam po dziewczyny i chłopaków. Już teraz byłam pewna, że ten głos to prawda. Nie było łatwo nam spotkać się tego dnia. Dorośli jakby zmówili się tego dnia. Każdy miał rozmowę w domu na temat spędzania wolnego czasu i jakieś dodatkowe zajęcia. Kiedy wchodziłam do dziewczyn do domu ich rodzice patrzyli na mnie jakby o wszystkim wiedzieli. Czułam się dziwnie. Kiedy wreszcie zebraliśmy się wszyscy musieliśmy obmyśleć plan działania.
      Zaczęłam pierwsza mówić:
-         Słuchajcie dzisiaj rano ciocia zabroniła mi chodzić do lasu.
-         Dlaczego?
-         To wy nic nie wiecie?
-         A co mamy wiedzieć?
-         W tym lesie podobno straszy!
-         Co?
-         Ciocia mówiła, że starzy ludzie słyszeli głos, który prosi o pomoc. Chyba ten sam, co mówi do nas.
-         To dlatego rodzice i nas wypytywali: co robimy?, gdzie chodzimy?
-         Chyba jak wracaliśmy do domu to było po nas coś widać.
-         Musimy lepiej się kryć.
-         Chodźmy wreszcie, bo zrobi się ciemno.
         Ruszyliśmy prosto przed siebie. Niby odważni, przygotowani na wszystko a jednak pełni obaw, czy dobrze robimy. Szliśmy do przodu, ale nie widać tego było. Droga, jak nigdy wydawała nam się długa. Wreszcie weszliśmy do lasu. Poczuliśmy zapach sosny, a powietrze, jak nigdy dotąd było takie czyste. Ptaki pięknie śpiewały, co jakiś czas słychać było kukułkę.
Głośniejszymi rozmowami dodawaliśmy sobie odwagi. Tym razem ciekawość wzięła górę. Doszliśmy do naszego drzewa, usiedliśmy na pieńkach i czekaliśmy. Nie musieliśmy czekać długo. Zerwał się wiatr, niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, ptaki zerwały się z drzew i opuściły las. My poderwaliśmy się z pieńka, ale nogi nasze stały w miejscu. Nie mogliśmy się ruszyć. Ja dodatkowo czułam jak ktoś łapie mnie za ramiona i słyszę:
-         Teraz już Cię nie puszczę!
-         Zaprowadzę Cię i twoich przyjaciół w to miejsce, które potrzebuje pomocy.
       Zaczęliśmy się dokładnie rozglądać, ale nikogo nie było widać. Na drzewach pojawiły się jakieś strzałki, których do tej pory nie widzieliśmy. Szliśmy zgodnie z kierunkiem strzałek. Mijaliśmy wysokie drzewa i niskie zarośla. Znaleźliśmy się jakby w zupełnie innym lesie.
Przed nami ukazała się piękna polana, porośnięta cała zieloną trawą i leśnymi kwiatami. Już z dala czuć było roznoszący się zapach kwiatów i słychać było uwijające się pszczoły i inne owady. Dookoła polany rosły wysokie drzewa, a między nimi niższe krzewy, niektóre pokryte pięknymi kwiatami. Między roślinnością prowadziła ścieżka, porośnięta cała mchem. Na końcu tej ścieżki, pomiędzy krzakami na kamieniu ktoś siedział. Przystanęliśmy na chwilę i zaczęliśmy się dokładnie temu komuś przyglądać.
     Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to strasznie. Zobaczyliśmy siedzącego na kamieniu starego człowieka, a nawet bardzo starego. Siedział pochylony do przodu jakby zaraz miał upaść na ziemię. Podpierał się laską, a właściwie kijem. Twarz jego była bardzo stara, pomarszczona i szara. Ubrany był w białą przeźroczystą szatę, przez którą widać było jego szkielet. Podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy jak jego twarz się rozjaśnia, a w oczach migają kolorowe iskierki.
-         Podejdźcie trochę bliżej. Nie bójcie się. Nie zrobię wam nic złego.
-         Kim jesteś?
-         Usiądźcie wygodnie i posłuchajcie.
-         Jestem jednym z założycieli tej wsi. Początkowo była to mała i bardzo spokojna wieś Wszyscy mieszkańcy znali się bardzo dobrze, pomagali sobie wzajemnie we wszystkim.
Nawet święta, imieniny i inne uroczystości spędzali razem. Z czasem wieś rozrastała się, przybywało nowych mieszkańców i i wspólne spędzanie czasu było nie możliwe. Ludzie chcieli mieć coraz więcej pieniędzy i różnych innych rzeczy. Zaczęli prześcigać się w zdobywaniu wygód. Wspólne zgodne życie stawało się niemożliwe. Wreszcie rozpętała się wojna. Mieszkańcy wsi zostali bardzo mocno ukarani. Jeden z mieszkańców wrócił właśnie z Taolagnaro na wyspie Madagaskar. Przywiózł ze sobą nieznaną chorobę, która w niedługim czasie wyniszczyła całą wieś. Miejsce to było długo nie zamieszkałe. Nikt nie chciał tu zamieszkać. Każdy się bał, że jest to miejsce przeklęte. Nic tu nie chciało rosnąć, a z ziemi jakby słychać było głosy. Po kilku latach znów znaleźli się śmiałkowie, którzy założyli nową wieś. Uporządkowali wszystko co było do uporządkowania. Zaopiekowali się mogiłami ludzi, założyli cmentarz i zapomnieli o klątwie. Mnie pochowano w tym lesie z dala od wsi. Nikomu nie przyszło do głowy, że tu może być ktoś pochowany. Tak mijał czas, wszystko we wsi piękniało i rozwijało się, a mój grób niszczał i w końcu rozpadł się. Ja nie mam gdzie wrócić. Błąkam się po tym lesie prosząc ludzi o pomoc. Każdy jednak boi się i ucieka stąd, jak najszybciej i jak najdalej. Nigdy dotąd nie straszyłem dzieci i młodzieży. Wołałem tylko dorosłych. Ale w końcu znudziło mi się to i postanowiłem was poprosić o pomoc.
-         Dobrze zrobiłeś.
-         Tylko, czy my sobie z tym zadaniem poradzimy?
-         Na pewno! Nie musi to być duży i prawdziwy grób. Wystarczy mi mały kopczyk ułożony ze zwykłych kamieni których we wsi jest dużo.
-         Zgoda. Jutro nazbieramy kamieni i spróbujemy coś wymyślić.
        Siedzieliśmy jeszcze chwilę i myśleliśmy jak najłatwiej możemy to zrobić. Chłopcy mieli zająć się zbieraniem i noszeniem kamieni, a my układaniem ich, wykonaniem napisu i estetycznym wykończeniem kopczyka.
      Tego dnia wyjątkowo długo zeszło nam w lesie. Z daleka już widziałam ciocię stojącą na ganku. Z miny jej widziałam, że jest zdenerwowana i gniewa się na mnie. Postanowiłam, że nie będę kłamała tylko powiem jej prawdę i poradzę się w sprawie grobu.
-         Jesteś wreszcie! Martwiłam się o Ciebie! Jest już bardzo późno.
-         Przepraszam ciociu! Ale tak jakoś zeszło! Opowiem Ci wszystko wieczorem jak dzieci pójdą spać.
-         Dobrze. Pomóż mi teraz przy kolacji.
      Jak nigdy chyba dotąd sumiennie wzięłam się do roboty. Nie wiadomo, kiedy zrobiłam kolację, umyłam dzieci, pościeliłam łóżka, i położyłam ich spać.
Czekała mnie teraz trudna rozmowa z ciocią. Jak wróciłam do pokoju ciocia zaczęła pierwsza.
-         Słucham Twoich wyjaśnień. Proszę Cię tylko o całą prawdę.
-         Dobrze. Mam tylko jedną prośbę, aby to co powiem zostało tylko między nami.
-         Zgoda Zamieniam się w słuch.
-         Pamiętasz jak drugiego dnia rano umówiłam się z koleżankami. Poszłyśmy wtedy do lasu. Kiedy zmęczyłam się zbieraniem jagód usiadłam pod drzewem chcąc odpocząć. Usłyszałam jakiś głos. Przestraszyłam się i zwiałam. Miałam już więcej nie iść do lasu, ale gdy opowiedziałam kumplom, co słyszałam nikt mi nie uwierzył tylko zaczęli się ze mnie nabijać i mówili, że usnęłam i mi się to wszystko śniło. Chciałam więc udowodnić wszystkim, że mówię prawdę. Następnego dnia znów wybraliśmy się do lasu i teraz wszyscy usłyszeliśmy głos i też stchórzyliśmy. Wróciliśmy wtedy bardzo przerażeni i zorientowałaś się ciociu, gdzie byłam.
-         Masz rację. Wróciłaś do domu blada jak ściana i dziwnie się zachowywałaś. Nie umiałaś znaleźć sobie miejsca. Nie chciałam od razu pytać. Czekałam aż sama coś powiesz.
-         Nie chciałam Cię denerwować.
-         Czy pomyślałaś, że mogło Ci się coś stać?
-         Nie.
-         Właśnie. Dlatego rano przed Twoim wyjściem musiałam Cię ostrzec!
-         Dziękuję ciociu. Ale było to nie potrzebne. I tak poszliśmy do lasu.
-         I nie bałaś się po tym co Ci powiedziałam?
-         Bałam się i wszyscy się baliśmy, ale im bardziej się obawialiśmy tym ciekawsza wydawała nam się ta sprawa.
-         I co zobaczyliście w tym lesie?
-         Ciociu! Nie uwierzysz!
-         No to powiedz!
-         Kiedy usiedliśmy pod tym wysokim, chyba najwyższym drzewem w lesie zrobiło się ciemno, zerwał się wiatr, aż ptaki uciekły z lasu. Nas wmurowało w ziemię, nikt nie mógł się ruszyć, a ja poczułam jak ktoś siada mi na ramionach. Na drzewach ukazały się dziwne znaki za którymi poszliśmy. Strach pchał nas do przodu. Doszliśmy wreszcie do pięknej polany skąd poszliśmy ścieżką porośniętą mchem. Na końcu tej ścieżki siedział bardzo stary człowiek, a właściwie jego duch. To on nas wołał w lesie. Opowiedział nam swoją historię i poprosił, abyśmy zrobili mu nowy grób.
-         Więc już znasz historię naszej wsi!.
-         Tak. Tylko czy to prawda ciociu?
-         Tak mówią we wsi.
-         Czy możemy spełnić jego prośbę?
-         Kasiu, to trudne pytanie. Musicie być naprawdę ostrożni. Ale może dobry uczynek wszystkim pomoże. W letniej kuchni stoi stary wózek dzieciaków. Możecie go wziąć, będzie wam łatwiej z kamieniami.
-         Dziękuję ciociu. Jesteś naprawdę super.
-         No, a teraz już szybko do łóżka spać.









Rozdział III

        Długo się nie namyślałam. Poszłam do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Wracałam myślami do tego co usłyszeliśmy w lesie, do tego co usłyszałam od cioci.  Myślałam jak najlepiej zrobić ten grób. Czy spodoba się naszemu „duchowi”, czy będzie chciał w nim zamieszkać? Wiele pytań i wiele wątpliwości. Nie pamiętam kiedy usnęłam, wiem, że rano ciocia nie mogła mnie dobudzić. Kiedy „doszłam” do siebie, na podwórku czekała już cała ferajna, która zajęta tak była rozmową z ciocią, że mnie nie  zauważyli. Wzięłam  stary wózek i pojechaliśmy nad rzekę zbierać kamienie. Czekała nas naprawdę ciężka praca. Chłopaki obracali po kilka razy, a my z dziewczynami układałyśmy kamień na kamieniu. Nie było to łatwe. Kamienie spadały, rozsypywało się to, co ułożyłyśmy. Trzeba było wymyślić sposób na połączenie kamieni. Nie chcieliśmy wtajemniczać nowych osób. Chcieliśmy mieć swoją tajemnicę, do której będziemy mogli wracać.
      Na pomysł wpadli Michał i Kola.
-         Musimy kamienie pozlepiać gliną.
-         Fajnie, tylko skąd wziąć glinę?
-         Pamiętacie? Z tamtej strony rzeki przy moście jest stara glinianka. Będziemy musieli stamtąd wykopać i przywieść glinę. Dobrze, ale już nie dzisiaj. Wszyscy mamy dosyć wożenia kamieni. Dajmy sobie spokój.
      Pod wieczór wróciliśmy zmęczeni do domu. Ciocia zapytała tylko o postępy pracy i dała mi spokój. Usnęłam nie wiadomo kiedy. Nic nie było w stanie mnie obudzić. Śniło mi się, że już wszystko było zrobione, a „Duch”  nie wiedział jak nam się odwdzięczyć.
Rano wstałam wypoczęta i chętna do pracy. Jak zwykle pomogłam cioci przy śniadaniu i przygotowaniu obiadu. W południe byłam już gotowa iść do lasu. Chłopaki poszli nad rzekę, a my układać kamienie. Na miejscu czekał już na nas „Duch”. Przez cały czas przyglądał się naszej pracy lecz nic nie mówił tylko kiwał głową. Trochę nas to denerwowało, bo nie wiedzieliśmy, czy robimy dobrze czy źle.  W połowie pracę musieliśmy przerwać. Byliśmy bardzo zmęczeni, głodni oraz spragnieni i wszystko nas bolało. Spojrzeliśmy w stronę „Ducha” i zobaczyliśmy zdziwienie na jego twarzy. Nie mogliśmy zrozumieć, o co mu chodzi. Czy dziwi go tempo naszej pracy czy to, że idziemy już do domu.
Następnego dnia nie mogliśmy się bardzo ruszać. Zastanawialiśmy się co zrobić. Iść pracować, czy odpocząć. Żal nam było trochę „Ducha”, ale i my nie mieliśmy już siły. Poszliśmy tylko powiedzieć mu, że na pewno skończymy nasze dzieło ale nie dziś. „Duch” jednak się nie pokazał. Zrobiło się natomiast w lesie strasznie. Niebo mimo słonecznej pogody zasnuło się ciemnymi chmurami, drzewa kołysały się, jakby za chwilę miały się złamać i słychać było czyjeś jęki. Czuliśmy czyjąś obecność chociaż nikogo nie było. Nie bardzo wiedzieliśmy co robić, uciekać czy wołać naszego „przyjaciela”. Po chwili namysłu zaczęliśmy wołać, ale nikt nam nie odpowiedział. Wyszliśmy z lasu i wróciliśmy do domu. Wieczorem nie wytrzymałam i opowiedziałam wszystko cioci prosząc ją o radę.
-         Ciociu, mamy problem!
-         Ostrzegałam cię Kasiu!
-         Wiem! Ale nie możemy zrozumieć co się dzieje.
-         Co znów się stało?
-         Wczoraj kiedy skończyliśmy pracę zobaczyliśmy dziwną minę na twarzy „Ducha”. Poszliśmy dzisiaj na miejsce grobowca, aby zapytać go, co miał na myśli. To, co zobaczyliśmy przeraziło nas. To co zrobiliśmy przez dwa dni zostało zupełnie zniszczone, kamienie rozrzucone dość daleko i wykopany duży dół jakby ktoś w tym miejscu czegoś szukał. Naszego przyjaciela „Ducha” ani śladu mimo naszych nawoływań nie przyszedł na spotkanie. W lesie natomiast zrobiło się strasznie, słychać było jakieś jęki i czuliśmy czyjąś obecność. Nikogo jednak nie widzieliśmy. Nie odpowiedział także na nasze wołania.
-         To naprawdę ciężka sprawa. Musimy się dokładnie zastanowić co powinniście zrobić. Może nie podobała mu się wasza żółwia praca lub ktoś go wystraszył. Powinniście iść jutro z samego rana i skończyć pracę. Może wtedy przyjdzie i znów wam się pokaże.
-         Dobrze, ciociu. Spróbujemy tak zrobić.
       Nie mogłam doczekać się rana. Wstałam, gdy tylko nastał świt i kogut zapiał pierwszy raz. Szybko się ubrałam i poleciałam zwoływać kumpli. Nie minęło pół godziny jak byliśmy na miejscu. Sumiennie przyłożyliśmy się do pracy i koło południa podziwialiśmy efekt swojej pracy.
W tej samej chwili zjawił się nasz „przyjaciel – Duch” . Przyglądał się dziełu, obchodził dookoła i delikatnie się uśmiechał. Widać było, że podobało mu się to, co zrobiliśmy. Przysiadł przy nas i zaczęliśmy przyjacielską pogawędkę.
-         Powiedz nam dlaczego miałeś niezadowoloną minę pierwszego dnia?
-         Wydaje wam się. Chociaż muszę przyznać, że nie wierzyłem w waszą pracę. Obawiałem się, że naschodzi się tu ludzi i zrobi się zamieszanie.
-         A dlaczego wczoraj nie przyszedłeś na spotkanie?
-         Bardzo się wystraszyłem tego dnia co wcześniej skończyliście.
-         No właśnie co się tu działo? Kiedy dzisiaj przyszliśmy wszystko było zniszczone.
-         Otóż posłuchajcie. Kiedy odeszliście wtedy do domu, ja postanowiłem zobaczyć, czy zmieszczę się do swojego grobu. Wszedłem do środka i położyłem się. Zrobiło mi się tak fajnie, że chyba zasnąłem. Obudził mnie jakiś krzyk i poczułem jak coś mnie przysypuje. Szybko się ocknąłem i tak jak wy uciekłem. Było to coś mi nieznane. Nie chcę już do tego wracać. Dlatego wczoraj, kiedy przyszliście i zaczęliście wołać, myślałem, że wróciło to coś.
-         Ciekawe, co to mogło być? Może ktoś z miejscowych przyszedł z psem?
-         Nie. Miejscowych to ja już znam i nie zachowują się tak wulgarnie.
-         Może masz rację. Najlepiej zostawmy to „coś” w spokoju. Wracajmy do naszych spraw.
-         Mamy nadzieję, że to co zrobiliśmy podoba ci się i będziesz mógł w spokoju sobie
Odpoczywać. My już musimy iść.
-         Poczekajcie jeszcze wam nie podziękowałem? Co chcecie w zamian?
-         Nic szczególnego. Chcielibyśmy tylko, żebyś został naszym kumplem i zawsze kiedy tu przyjdziemy, żebyśmy mogli z tobą porozmawiać.
-         Dobrze. Jak chcecie tak będzie.
Wszyscy razem wróciliśmy do domu. Przed domem czekała na nas ciocia (bez gipsu na nodze) i wiadomością, że dzwonili moi rodzice.
-         Chodźcie na chwilę! Mówcie jak wam się powiodło?
-         Dobrze. Udało nam się skończyć pracę, chociaż mieliśmy trochę trudności.
-         Jakich znów trudności?
-         Ktoś lub coś zniszczyło naszą dotychczasową budowlę, musieliśmy wszystko zaczynać od początku. Ale już jest super, wszyscy są zadowoleni.
-         Muszę koniecznie zobaczyć to, co zrobiliście. Czy zabierzecie mnie jutro ze sobą?
-         Dobrze. Teraz już wszyscy mogą bez obaw chodzić do lasu. Nikt nie będzie słyszał żadnych głosów.
       Posiedzieliśmy jeszcze trochę przed domem i rozeszliśmy się każde w swoją stronę. Gdy zostałam sama z ciocią dowiedziałam się, że jutro wieczorem przyjeżdżają po nas rodzice i zabierają nas do domu. Musimy przygotować się do następnego wyjazdu. Został nam więc tylko jeden dzień na wykończenie wszystkich spraw.
       Od rana w domu było jakoś inaczej. Ciocia sama krzątała się przy kuchni, robiła śniadanie, szykowała obiad, piekła ciasto. Chwilę się temu przyglądałam aż w końcu zapytałam:
-         Ciociu, co się dzisiaj dzieje? Jakieś święto?
-         Nie. Przyjeżdżają twoi rodzice. Chciałam coś dla nich przygotować.
-         To tak z rana? Mogłabyś zrobić to później.
-         Nie mogę. Pamiętasz? Obiecaliście zabrać mnie dzisiaj do lasu. Muszę więc wszystko zrobić wcześniej.
-         Pamiętam. Umówiliśmy się koło południa. Wszyscy tu przyjdą i pójdziemy do lasu.
-         Więc widzisz muszę się obrobić.
Zjadłam śniadanie i zaczęłam pomagać cioci. Przed południem było wszystko gotowe.
Obiad ugotowany, ciasto upieczone, dzieciaki czyste i gotowe do drogi.
-         Lepiej, by było gdybyś ciociu poszła sama bez dzieciaków. Mogłyby się przestraszyć.
-         Masz rację. Tylko, kto z nimi zostanie?
-         Zostawimy Kamila.
-         Czy on będzie chciał?
-         Coś mu obiecamy i zostanie.
-         No dobrze.
Poszliśmy więc sami. Szliśmy i nie mieliśmy pewności czy zastaniemy wszystko w porządku. Czy znów nic nie zniszczy naszej pracy. Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Wszystko było w porządku. Postawiony przez nas grobowiec prezentował się bardzo ładnie. Ciocia była pełna zachwytu i podziwu dla tego, co zrobiliśmy. Nie przypuszczała, że nas może być stać na takie coś. Staliśmy tak przez chwilę, położyliśmy kwiatki i nagle usłyszeliśmy głos.
-         Witajcie. Wiedziałem, że przyjdziecie, dlatego na was czekałem?
-         Skąd wiedziałeś?
-         Chyba wiecie, że jestem duchem i mogę wędrować sobie tu i tam. Mogę być gdzieś obecny chociaż nikt o tym nie wie. Tak było i teraz. Chciałem wiedzieć, co zamierzacie robić dalej i was podsłuchałem.
-         Jesteś sprytny.
-         Jest mi trochę smutno, że Kasia już musi wyjechać.
-         To też wiesz?
-         Tak. Mówiłem wam, że mogę być, gdzie chcę i kiedy chcę.
-         Powiedz nam wreszcie, czy wygodnie ci było w nowym „mieszkaniu”.
-         Było naprawdę super. Już dawno nie było mi tak dobrze.
-         Cieszymy się, że jest Ci dobrze, ale musimy już wracać do domu. Ciocia zostawiła dzieciaki z moim młodszym bratem, więc rozumiesz. Wszystko się może zdarzyć. Żegnaj!I nie martw się będziemy zawsze o tobie pamiętać.
Wróciliśmy do domu. Wszystko było w porządku. Nic złego się nie wydarzyło. Mój brat
spisał się na medal. Zjedliśmy obiad, spakowaliśmy się i czekaliśmy na naszych rodziców.
Siedząc tak przed domem myślałam, że szkoda mi stąd wyjeżdżać. Te dwa tygodnie, które tu spędziłam były niesamowite. Nie myślałam, że pobyt na wsi może mieć tyle uroku i dziwnych nieprzewidywalnych sytuacji. Ale czekała mnie jeszcze przecież interesująca podróż z rodzicami. Zastanawiałam się też nad tym, czy opowiedzieć rodzicom o tym, co mi się przydarzyło. Ale doszłam do wniosku, że na razie dam sobie spokój. Może kiedyś będzie lepsza okazja. Kiedy wchodziłam do domu usłyszałam nadjeżdżający samochód. To byli moi rodzice. Poczekałam  na nich i razem weszliśmy  Po krótkim powitaniu usiedliśmy do stołu. Moi rodzice zasypywali ciocię lawiną pytań o nasze zachowanie. Ciocia cierpliwie odpowiadała na wszystkie i o mały włos wygadała, by nasza tajemnicę. Na szczęście któreś z dzieciaków zaczęło krzyczeć i ciocia musiała wyjść z pokoju. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i musieliśmy już jechać, rodzicom się bardzo spieszyło, ale obiecali, że po powrocie z wakacji przyjedziemy jeszcze na kilka dni do cioci.
       Do domu wróciliśmy koło północy. Od razu poszliśmy spać, ponieważ od rana musieliśmy szykować się do nowej podróży. Wieczorem znów wyruszaliśmy po nową przygodę.














































Rozdział IV


     Od rana zaczęła się bieganina w domu. Co prawda rodzice byli już spakowani, większość ekwipunku naszykowana, ale te ostatnie chwile są najgorsze. Dodatkowo my nie bardzo mogliśmy się zdecydować, co mamy wziąć. Wszystko wydawało się potrzebne. Dopiero do akcji wkroczyła mama i nasze pakowanie przebiegło szybko i sprawnie. Zostało nam jeszcze trochę czasu na to, aby spotkać się ze swoimi kumplami, którzy już z wojaży wrócili do miasta.

     Wieczorem samochodem załadowanym po brzegi ruszyliśmy w nieznane w poszukiwaniu przygody. Trasę tata znał bardzo dobrze więc nie błądziliśmy po drodze. Podróż nocą ma swoje dobre i złe strony. Dobra to ta, że można spać i szybko mija czas oraz latem jest chłodniej,  a zła to ta, że nie można podziwiać widoków i nie wiadomo, którędy się jedzie. Nasz tata wybrał jazdę nocą, bo nie chciał marnować dnia na jazdę samochodem. Wolał dzień poświęcić na zwiedzanie okolicy, gdzie mieliśmy poznawać przygodę. Pierwszego dnia zatrzymaliśmy się w mieście, aby zapoznać się z klimatem i atmosferą tam panującą.

      Następnego dnia rano wyruszyliśmy w góry. Nie będziemy już na razie wracać do miasta. Naszym domem będzie namiot, a towarzystwem góry. Może to być nawet interesujące.

      Pierwszy raz uczestniczę w takiej wyprawie. Często wyjeżdżaliśmy w góry, ale na noc wracaliśmy zawsze do miasta lub schroniska. Teraz miało być inaczej.

    Do południa szukaliśmy dogodnego miejsca do rozbicia namiotu. Rozbicie namiotu zajęło nam prawie pół dnia. W dzień było fajnie, ale gdy przyszła noc zrobiło się jakoś strasznie i pusto. Co jakiś czas słychać było odgłosy, które we mnie budziły niepokój. Szybko jednak usnęłam bo byłam zmęczona całym dniem pracy i zmianą klimatu.

     Rano obudził mnie ruch w namiocie. To rodzice szykowali cały ekwipunek do dzisiejszej wyprawy.

Po śniadaniu tata zebrał nas na naradę:

-         Słuchajcie! Idziemy dzisiaj w góry. Musimy trzymać się blisko siebie i mieć uszy i oczy szeroko otwarte.

-         Co nam grozi – zapytałam?

-         W górach jest pięknie lecz niebezpiecznie. Wszystko może się zdarzyć.

-         Czy na noc wrócimy do namiotu?

-         Oczywiście! Bierzemy tylko zaopatrzenie na jeden dzień.

       Po słowach taty wyruszyliśmy w góry. Szliśmy wolno, patrząc dokładnie dookoła. Było naprawdę super. Miejscami droga była kręta jak serpentyna. Na zboczach gór rosły piękne kwiaty, a powietrze było takie, że ach!

Szliśmy coraz wyżej i wyżej, aż w pewnym momencie zainteresowało nas zagłębienie w skale.

-         Tato! Zobacz!

-         Co mam zobaczyć?

-         Chodź, coś tu jest.

-         To tylko, zwykłe zagłębienie. Nic nadzwyczajnego.

-         Ale tato, tam widać jakieś wejście!

-         Wydaje ci się. To ten krzak daje taką głębię.

-         Nieprawda!

     Kiedy lepiej się przyjrzeliśmy zobaczyliśmy prawdziwe wejście w głąb góry. Było to interesujące, a jednocześnie straszne. Nawet tata obawiał się trochę tam wejść. W końcu ciekawość zwyciężyła, a i ja odważniejsza po pobycie na wsi namówiłam tatę, abyśmy weszli i sprawdzili, co tam jest. Mama i Kamil nie byli tym zachwyceni, ale nie mieli wyjścia i musieli wejść z nami. Wchodziliśmy bardzo ostrożnie i cicho, nasłuchując, czy nic nie słychać z głębi. Było dość ciasno i ciemno. Drogę rozświetlały nam tylko latarki.           Światło, które padało na ściany ukazywało nam różne znaki znajdujące się na nich. Były to bardzo ciekawe i tajemnicze znaki. Mój tata nie mógł oderwać od nich wzroku. Wydłużał coraz bardziej nasz pobyt w grocie. W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie droga się kończyła i widać było czarną i głęboką przepaść. Gdy tata próbował spojrzeć jaka jest głęboka, zgasły nam latarki. Ogarnęła nas zupełna ciemność, w której widać było tylko błysk naszych oczu i słychać było przerażone oddechy czterech osób uwięzionych w ciemnościach. Wyjście z groty utrudniały nam „egipskie ciemności”, ale i tak sobie poradziliśmy. Wychodząc trzymaliśmy się ściany. Szczęście, że droga była w miarę prosta, nie było ostrych zakrętów, ani wielkich różnic w wysokościach terenu. Po wielkich trudach wyszliśmy na zewnątrz. Było już późno i nim dotarliśmy do namiotu zrobiło się ciemno. Dopiero w namiocie, przy kolacji dotarło do nas jak dużo ryzykowaliśmy. Tata też chyba przeżył chwile strachu ,bo powiedział:

-         Słuchajcie! To co dzisiaj przeżyliśmy było niesamowite. Muszę powiedzieć, że byliście bardzo dzielni. Nie spodziewałem się tego.

-         Tato! Było strasznie – powiedziałam, ale chyba tak tego nie zostawimy.

-         Co masz na myśli?

-         Mam nadzieję, że jutro pójdziemy tam znów i zobaczymy co jest dalej, a właściwie głębiej. Czy da się to pokonać?

-         Chyba nie! Nie mogę narażać was na niebezpieczeństwa. Nigdy nie wiadomo, co jest dalej?

-         Tato ja nie jestem taka strachliwa jak myślisz? Trochę już przeżyłam i się nie boję.

-         Nie bądź taka odważna. Muszę się wam przyznać, że jak zgasły latarki, to zacząłem się trochę bać, ale musiałem być odważny i iść dalej. Co sądzi reszta o pomyśle Kasi?

-         Nie wiemy – powiedziała mama. Było ciężko, ale w końcu przyjechaliśmy po to, aby zobaczyć jak najwięcej. Kończmy kolację i idźmy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.

      Położyliśmy się spać i w niedługim czasie zasnęliśmy. Najszybciej chyba usnęłam ja.  Noc minęła mi bardzo szybko. Nie zdążyłam się wyspać, gdy usłyszałam głos mamy:

-         Kasiu wstawaj! Już późno!

-         Zaraz.

-         Szybko! Wszystko już gotowe do naszej wyprawy.

      Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Szybko wstałam, ubrałam się i byłam gotowa. Spojrzałam na nasze plecaki. Były dwa razy większe niż wczoraj. Zawierały więcej sprzętu i jedzenia. Wyglądało, że wybieramy się na tygodniową wyprawę. Zaczęło mnie to trochę śmieszyć, ale tata powiedział – dzisiaj muszę być przygotowany na wszystko. Nie lubię być zaskakiwany tak jak wczoraj. Obładowani wyszliśmy z namiotu i rozpoczęliśmy naszą wędrówkę w nieznane.
















Rozdział  V


       Dzisiaj szliśmy szybciej, aby wcześniej dotrzeć na miejsce i mieć więcej czasu na penetrowanie groty. Znając grotę śmiało weszliśmy do środka oświetlając sobie drogę latarkami. Tak jak wczoraj dotarliśmy do końca drogi, stanęliśmy nad przepaścią i usłyszeliśmy za sobą spadające kamienie. Obejrzeliśmy się i zobaczyliśmy, mamy odciętą drogę powrotną. Przeleciał nas strach. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to taka, że już nigdy stąd nie wyjdziemy. Jestem winna. To ja wpędziłam wszystkich w te kłopoty. Tata jednak nie tracił zimnej krwi i powiedział:

-         Nie panikujmy! Zastanówmy się spokojnie, co można zrobić? Usiądźcie tu z boku.

Ja zobaczę jak głęboka jest ta przepaść?

-         Tato! Uważaj!

-         Spokojnie! Nie panikuj!

       Tata bardzo spokojnie i powoli podszedł do przepaści, spojrzał w dół i zaczął się śmiać. Nie wiedzieliśmy co się stało? Jesteśmy odcięci od świata, a tata się śmieje. Po chwili tata woła nas do siebie.

-         Chodźcie coś wam pokażę.

     Wolno i po cichu podeszliśmy bliżej taty i spojrzeliśmy w dół, potem po sobie i też zaczęliśmy się śmiać.   

     Zobaczyliśmy, że przepaść nie jest wcale taka głęboka i można spokojnie zejść po linie. Na dole widać było drogę. Nie mieliśmy innego wyjścia. Musieliśmy zejść na dół. Schodziliśmy po kolei.  Najpierw zeszła mama, potem Kamil, ja i na końcu tata. Na dole zobaczyliśmy początek drogi, która rozchodziła się w trzech kierunkach. Stanęliśmy na rozdrożu. Trzeba było podjąć decyzję, którą drogą pójdziemy. Nie było to łatwe z dwóch powodów. Jeden to ten, że nie wiadomo, co jest na końcu tej drogi, a drugi to ten, że każdy z nas chciał iść inną drogą. Zaczęliśmy więc losować. Wypadło, że pójdziemy drogą idącą najbardziej na prawo. Szliśmy przez chwilę. Na ścianach były różne malowidła i znaki, które próbowaliśmy rozszyfrować, ale nam się nie udało. Ale zabawa była świetna i na chwilę zapomnieliśmy gdzie jesteśmy. Niestety po chwili zobaczyliśmy ścianę – koniec drogi. Musieliśmy zawrócić do punktu wyjścia. Byliśmy bardzo zmęczeni, więc na rozstaju dróg postanowiliśmy odpocząć, posilić się i przespać. Było nam już wszystko jedno obudzimy się rano, czy nie.

     Kiedy usnęłam śniło mi się, że idziemy korytarzem, gdzie na ścianach są strzałki pokazujące kierunek drogi. Szliśmy bardzo długo, ale im dalej szliśmy robiło się coraz jaśniej i cieplej. W końcu spotkaliśmy kogoś, kto opowiedział nam dziwną historię i wskazał drogę wyjścia. Nagle obudziłam się, ale wszędzie było ciemno, paliła się tylko jedna latarka, abyśmy wzajemnie się widzieli. Próbowałam zasnąć jeszcze raz, ale już nie mogłam.

Za chwilę usłyszałam rozmowę rodziców:

-         Słuchaj Andrzej! Czy my jeszcze stąd wyjdziemy?

-         Basiu! nawet tak nie myśl! Trzeba tylko się dobrze zastanowić, w który korytarz wejść? Gdzieś na pewno musi być wyjście.

-         A jak nie będzie?

-         To wrócę na górę i będę rozbierał ścianę z kamieni.

-         Nie starczy nam jedzenia. Na razie się nie martw. Zaraz obudzimy dzieci i pójdziemy tym środkowym korytarzem. Zaufaj mi. Wyjdziemy z tego cało.

-         Mam nadzieję, że tak będzie. Wierzę, że przy tobie nic mi się nie stanie.

       Kiedy rozmowa ucichła, usiadłam, zapaliłam swoją latarkę i spojrzałam na zegarek. Była siódma. Pomyślałam sobie, na ziemi jest teraz jasno i ciepło. Świeci słońce i śpiewają ptaki. Zaczęłam i ja cichutko sobie śpiewać. Zaraz usłyszałam śpiew mamy, potem próbował śpiewać Kamil i tata. Zrobiło nam się jakoś weselej. Wstaliśmy, przeciągnęliśmy się, posililiśmy się tym co jeszcze nam zostało i poszliśmy środkowym korytarzem.

     Kiedy weszliśmy w korytarz zdawało mi się, że jest jakoś jaśniej, ale to była tylko moja wyobraźnia. Zdawało mi się, że na ścianach widzę strzałki. Dopiero krzyk Kamila – zobaczcie – tu są jakieś znaki, utwierdził mnie, że nie zbzikowałam. Przypomniałam sobie sen i wiedziałam, że jesteśmy uratowani. Szliśmy tak jak pokazywały strzałki. W pewnym momencie strzałki zaczęły się zmieniać. Raz pokazywały dobrze, raz zawracały, by potem znów pokazać dobry kierunek. Dobre humory zaczęły nas opuszczać a zaczęły wkradać się nerwy. Ale tata szybko nas uspokoił mówiąc:

-         Słuchajcie! Wy tu zostańcie. Ja pójdę dalej do przodu i zobaczę, czy strzałki idą dalej , czy to koniec drogi. Wy tu odpocznijcie.

      To prawda, że bolały nas trochę nogi, poza tym byliśmy brudni, spoceni i głodni. Musieliśmy oszczędzać jedzenie i picie, ponieważ nie wiedzieliśmy ile czasu tu spędzimy. Tata poszedł, ale po chwili wrócił uśmiechnięty. Możemy iść dalej – powiedział. Jest droga i są strzałki. Zgodnie wstaliśmy i cichutko rozmawiając poszliśmy do przodu.

     Koło południa poczułam jakby zrobiło się cieplej, ale nic nie mówiłam tylko szłam dalej. Szliśmy jeszcze może godzinę, może dwie. Byliśmy już naprawdę zmęczeni i nie widząc końca korytarza usiedliśmy, aby odpocząć. Wtedy znów zgasły nasze latarki. Dobrze, że mieliśmy w plecakach zapas baterii. Po omacku wymieniliśmy baterie i znów rozbłysło światło. Siedzieliśmy może z godzinę, trochę rozmawialiśmy, trochę milczeliśmy, chcieliśmy zapomnieć o tym koszmarze. Myśląc o tym, co mogę stracić, gdy stąd nie wyjdziemy usłyszałam cichutki śpiew. Wstałam i zaczęłam nasłuchiwać, czy to naprawdę śpiew i z której strony dochodzi. Stałam przez chwilę, robiłam chyba dziwne miny, bo mama zapytała:

-         Kasiu, czy ty się dobrze czujesz?

-         Tak mamo! A dlaczego pytasz?

-         Bo się dziwnie zachowujesz.

-         Posłuchajcie! Czy wy też to słyszycie?

-         Co słyszymy?

-         Nic nie słyszymy.

-         Wsłuchajcie się dobrze. To dobiega z końca korytarza.

       Wszyscy zaczęli nasłuchiwać. Po chwili wstali i poszli kawałek w stronę dochodzącego śpiewu.

-         Faktycznie, coś słychać – powiedziała mama.

-         Zdaje się wam. Jesteście bardzo zmęczeni i słyszycie to, co chcielibyście usłyszeć.

-         Ale posłuchaj. Naprawdę coś słychać.

-         No dobrze. Pójdziemy kawałek w tę stronę, jeśli głos się nie nasili zatrzymamy się i pomyślimy , co dalej.

      Idąc coraz dalej do przodu słyszeliśmy coraz wyraźniejszy głos. W końcu dochodzić do naszych uszu zaczęła jakaś znana melodia. Zatrzymaliśmy się na chwilę, aby posłuchać piosenki i zastanowić się, skąd ją znamy, i co ona może oznaczać – kłopoty czy ocalenie.

W żaden sposób nie mogliśmy sobie przypomnieć, skąd ją znamy. Podeszliśmy jeszcze kawałek, żeby lepiej ją usłyszeć. Na chwilę piosenka ucichła, ale zaraz znów dało się słyszeć tę samą piosenkę. Nie dawało nam to spokoju. Myśleliśmy tylko, skąd znamy tę piosenkę.

Pomysłów było bardzo dużo: ze szkoły, z radia, z telewizji, z kasety, z płyty, ale nic nam nie pasowało. Była ona zupełnie inna niż wszystkie. Miała w sobie coś takiego, co powodowało, że człowiek robił się lekki i jak piórko porwane przez wiatr, unosił się daleko, gdzieś do krainy szczęścia. Teraz też słysząc tę melodię robiło się jakoś cieplej i jaśniej, mijały troski

i w końcu wszyscy zaczęliśmy ją nucić. Nagle mama krzyknęła!

-         Wiem! Skąd znam tę piosenkę.

-         Skąd?

-         Jest to kołysanka, którą w mojej rodzinie śpiewało się dzieciom.

-         Co Ty Basiu mówisz?. Skąd tutaj ktoś, by śpiewał tę kołysankę?

-         Nie wierzysz! To posłuchaj. Zaśpiewam ją tak samo, jak mnie śpiewała moja mama. Ja też śpiewałam ją Kasi i Kamilowi, tylko było to dawno temu. Jak trochę podrośli woleli bajki.

-         Tatusiu mama ma rację. Teraz i ja ją sobie przypominam. Zaśpiewajmy ją mama.

      Odczekałyśmy chwilę, aż głos ucichnie i zaczęłyśmy śpiewać kołysankę. Zrobiło się bardzo cicho i słychać było tylko rozchodzący się w korytarzu nasz śpiew. Kiedy skończyłyśmy śpiewać usłyszałyśmy z daleka: „Bardzo ładnie. Proszę o jeszcze”. Teraz już wiedzieliśmy, że nie jest to „czysta” sprawa. Bo kto mógł znać kołysankę naszej babci i to jeszcze w tej jaskini.  I znów mieliśmy dylemat, iść dalej, czy czekać, co się wydarzy. Nie było cudownego rozwiązania. Najlepiej podobno iść zawsze do przodu. Nie należy się cofać, bo można stracić to, co już osiągnęliśmy. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę i poszliśmy przed siebie. Nie musieliśmy iść długo i zobaczyliśmy coś przerażającego.

     Przed nami stał stary, mało powiedziane stary, bardzo stary człowiek. Była to właściwie postać przypominająca człowieka. Same kości pociągnięte przeźroczystą skórą, która je trzymała. Ubrany był w tak samo zniszczone ubranie i cienkie, aż przeźroczyste ze starości. Włosy i broda sięgały ziemi i zaplecione były w cienkie warkoczyki.

Stał tak na środku korytarza i kołysał się z boku na bok i śpiewał w kółko tę samą piosenkę.

Na jego widok pobledliśmy, nogi zaczęły na się trząść i drżeć głos. Ten „Ktoś” próbował się uśmiechać, ale nie mógł, bo pękała mu skóra na policzkach. Przez chwilę panowało milczenie. Nie było odważnego do rozpoczęcia rozmowy. Ciszę wreszcie przerwał mój tata mówiąc:

-         Kim jesteś?

-         Jestem mieszkańcem tej jaskini.

-         Kim?

-         Mieszkam tu. A właściwie jestem jej więźniem.

-         Jak to?

-         To długa historia.

-         A skąd znasz tę piosenkę, którą ciągle śpiewasz?

-         To piosenka, którą śpiewała mi moja mama, a jej śpiewała jej mama itd.

-         Zaraz!- odezwała się mama: to by znaczyło, że jesteś moim przodkiem. Ta piosenka to kołysanka śpiewana od lat dzieciom w mojej rodzinie.

Przysłuchiwałam się razem z Kamilem rozmowie rodziców z „Przodkiem” i nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam i słyszałam. Zgubiłam rachubę czasu, nie chciało mi się już ani jeść, ani pić. Rozmowa stawała się coraz ciekawsza. Przysłuchując się rozmowie, myślałam, ile to tajemnic kryje życie i ile jeszcze odkryję w te wakacje.

    Rozmowa dorosłych przeszła bardziej w zwierzenia.

-         Ale, co to za historia z tym więzieniem tutaj?

-         Opowiem wam ją w skrócie, ponieważ i ja nie pamiętam jej już tak dokładnie. To już minęło tyle lat. Z czasem część informacji ucieka. Zostają te najważniejsze lub najtragiczniejsze.

      To, co chcę wam opowiedzieć wydarzyło się bardzo dawno temu. Byłem młodym człowiekiem. Moją pasją było chodzenie po górach, szukanie czegoś nowego i interesującego.

Każdą wolną chwile spędzałem z plecakiem w górach, aż do tego feralnego dnia.

Był lipiec, piękna pogoda i wolny czas. Wziąłem jak zawsze potrzebny ekwipunek i przyjechałem tu w góry. Byłem ty nie raz i zdawało mi się, że znam te góry, ale się myliłem. Wspinałem się samotnie pod górę, gdy nagle zobaczyłem leżący samotnie kamień, a za nim wejście w głąb góry. Pomyślałem – muszę tam wejść i zobaczyć, co tam się kryje. Wszedłem i zaciekawiony tym, co tam zobaczyłem nie zwracałem uwagi na to , co dzieje się wokół mnie. Nie słyszałem, kiedy wejście za mną zamknęło się i zostałem sam wewnątrz góry. Zacząłem przeraźliwie szukać wyjścia, ale każda droga, którą szedłem była zła. Nie potrafiłem wydostać się z tego strasznego miejsca. I tak zostałem tu na zawsze. Dopiero po wielu latach, kiedy znów mogłem poruszać się i widzieć, spokojnie i bez nerwów zacząłem penetrować grotę. Zresztą nic innego nie miałem do roboty. Chodziłem więc po korytarzach, dotykałem każdy kamyk i oglądałem dokładnie znaki na ścianach. Wtedy dopiero znalazłem wyjście na szczyt góry. Było już jednak za późno. Świat się tak zmienił, że i tak nie potrafiłbym tam żyć. Wróciłem z powrotem pod ziemię i tak sobie tu żyję. Pomagam dobrym i zbłąkanym ludziom takim jak wy – ciekawych świata.

-         Więc znasz wyjście stąd?

-         Oczywiście.

-         Czy mógłbyś nam je wskazać?

-         Dobrze. Ale obiecajcie, że jeszcze kiedyś przyjdziecie do mnie na pogawędkę.

-         Zgoda. Zawsze, kiedy będziemy w pobliżu zajrzymy tu do ciebie.

      Zasłuchani w historię „Podziemnego człowieka”- prawdopodobnie naszego przodka, nie zorientowaliśmy się, że jest już tak późno. Na ziemi była noc i nie było sensu teraz wychodzić. Musieliśmy czekać, aż na górze wstanie dzień.

-         Prześpijcie się, ja będę czuwał, chociaż i tak nikogo więcej tu nie ma – powiedział do nas „Podziemny człowiek”.

       Nie wiem, ile spaliśmy, ale byliśmy wyspani. Wszystko nas tylko bolało z niewygodnej pozycji jaką przyjęliśmy do snu. Nie przeszkadzało nam to jednak, bo wiedzieliśmy, że niedługo będziemy w naszym świecie.

Obudził nas śpiew. Usłyszeliśmy, że ktoś śpiewa. Melodia była tak miła, że mogłam jej słuchać i słuchać. Wstaliśmy, jak na komendę i okazało się, że to śpiewał „Kostek”. Chciał nas obudzić, ale nie wiedział jak. Wpadł na pomysł, że jak zaśpiewa to na pewno wstaniemy.

Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, pogadaliśmy, wreszcie „Kostek” – powiedział:

-         Podprowadzę was kawałek w stronę wyjścia i powiem, jak iść dalej. Nie mogę pójść z wami do samego końca, bo dla mnie jest tam za widno. Nie lubię światła dziennego, przyzwyczaiłem się do ciemności.

-         Dobrze! Skoro nie możesz, nie będziemy cię zmuszać. Jeśli dokładnie nam wytłumaczysz to na pewno nie zbłądzimy.

Poszliśmy wszyscy razem przed siebie. „Kostek” prowadził, bo on był tu panem. Szliśmy chyba z godzinę. Najpierw droga była prosta, potem zaczęły się zakręty i zakamarki. Wreszcie doszliśmy do miejsca, gdzie zaczęło robić się coraz jaśniej.

„Kostek” – powiedział do nas:

-    Tu was muszę zostawić. Dalej idźcie sami. Najtrudniejszą drogę przeszedłem z wami.    

      Teraz będzie wam już łatwiej.

-         Ale jak mamy iść?

      Pójdziecie tą drogą proso, aż do lekkiego zakrętu w lewo. Skręcicie i droga zacznie opadać w dół. Musicie nią zejść i dojdziecie do podziemnego jeziorka. Znów zrobi się ciemniej i zimniej, ponieważ znów zejdziecie w dół. Nie martwcie się. Obchodząc jeziorko zobaczycie korytarz, bardzo wąski, ale musicie w niego wejść. Prowadzić on będzie pod górę. Z czasem będzie się rozszerzał. Musicie iść cały czas prosto. Nie zważajcie na cudeńka, które są tam namalowane. Mogą was zmylić i zaprowadzić w ciemny zaułek. W miarę jak będziecie szli do przodu zacznie robić się cieplej i jaśniej. Nie wiem ile czasu wam to zajmie. Ja straciłem poczucie czasu i odległości. To, co dla mnie jest łatwe dla was może być trudne. Na końcu tego korytarza powinno być wyjście na szczyt przeciwległej góry do tej, gdzie weszliście. Powodzenia!

      Ruszyliśmy przed siebie, mając nadzieję, że szybko dojdziemy do celu i za dnia wyjdziemy na powierzchnię. Pierwszą część drogi pokonaliśmy szybciej, ponieważ droga szła w dół i było łatwiej. Doszliśmy wreszcie do jeziorka. W tych podziemiach prezentowało się niesamowicie. Wokół panował półmrok, woda zdawała się płynąć, wydając przy tym delikatny szum. Kolory, jakie miała woda przenikały się wzajemnie. Przy samym brzegu widać było jasne kamienie ułożone, jak schody. Im bliżej środka woda stawała się ciemniejsza i pewnie głębsza. Podłoże wokół wody było jakby wyrzeźbione przez artystę.

Wyglądało, jakby woda , co jakiś czas myła te kamienie. Tata – powiedział: to musi być naturalne źródło, które co jakiś czas wypływa, występuje z brzegów by potem znów wrócić na swoje miejsce. Postaliśmy tam chwilę, pooglądaliśmy to, co było do obejrzenia i poszliśmy dalej. Mniej więcej jak obeszliśmy połowę jeziora pokazał nam się korytarz, niezbyt szeroki, ale wygodny do przejścia. Szliśmy może z pół godziny, gdy droga zaczęła unosić się ku górze. Robiło się coraz cieplej i jaśniej. Dla urozmaicenia sobie drogi i przyspieszenia jej końca zaczęliśmy sobie śpiewać i wymyślać różne historie związane z malowidłami i rysunkami na ścianach.

     Droga zaczynała lekko się wić, ale wiedzieliśmy, że idziemy dobrze, bo nigdzie na boki nie schodziliśmy. Ściany korytarza dodatkowo urozmaicone były wgłębieniami i zakamarkami. Nas jednak to nie interesowało. Trzymaliśmy się tylko głównej drogi. Po około godzinie, może dwóch doszliśmy do miejsca, gdzie było już prawie jasno, w każdym razie było widać przeciskające się promienie światła dziennego. Teraz już wiedzieliśmy, że jesteśmy uratowani. Jeszcze chwila i będziemy oddychać świeżym powietrzem. I nie myliłam się. Niedługo stanęliśmy przed jakimś otworem. Nie był on wcale duży i jasny. Przeciwnie był bardzo ciemny i wąski. Tata szedł pierwszy i zaczął przyglądać się „dziurze”.  Na moment posmutnieliśmy. Byliśmy pewni, że nasze wyjście będzie duże i jasne, że od razu zobaczymy inny świat. Okazało się inaczej.

     Tata dokładnie przyglądał się  i wreszcie powiedział:

-         muszę dokładniej to zobaczyć. Poczekajcie tu na mnie. Ja pójdę i zobaczę dokładnie, co tam jest dalej.

-         Pójdziemy wszyscy razem.

-         Nie! Mnie samemu będzie łatwiej. Wy macie chwilę na odpoczynek.

-         Masz rację – powiedziała mama. Idź. Ja zostanę z dziećmi. Tylko proszę uważaj na siebie i szybko wracaj.

Tata poszedł i za chwilę zniknął nam z oczu. Zaczęłam się bać, serce biło mi coraz mocniej, ale nic nikomu nie mówiłam. Czas bardzo mi się dłużył, co chwila zerkałam na zegarek.

Wreszcie zobaczyłam biegnącą w naszą stronę postać. To był tata.

-    Jesteśmy uratowani! Ten otwór to jest wyjście. Jest, co prawda bardzo ciasne, ale można

      się przecisnąć. Od zewnątrz jest całe zarośnięte krzewami i wysoką trawą., dlatego nie

      daje światła.

-         więc chodźmy! Na, co czekamy?

Wszyscy poderwaliśmy się z ziemi nie wiadomo, kiedy i jak przecisnęliśmy się przez wąski otwór i wyszliśmy na zewnątrz. Wreszcie mogliśmy odetchnąć świeżym powietrzem i popatrzeć na kolorowy świat. Dopiero teraz dostrzegłam piękno życia na ziemi: ciepło, jasno, piękne kolory, wszystko tętniące życiem.

    Dłuższą chwilę staliśmy na szczycie góry, wdychaliśmy świeże powietrze i podziwialiśmy widok jaki rozpościerał się dokoła nas. Wszystko było takie piękne. Wydawało się, że to wszystko widzimy po raz pierwszy. Kiedy minął pierwszy zachwyt musieliśmy zorientować się, w którą stronę mamy iść do naszego namiotu. Ponieważ mój tata szybko orientował się w nowym terenie, po chwili wiedzieliśmy, w którą stronę mamy iść.

    Było już dobrze po południu. Musieliśmy się spieszyć, aby za widoku dojść do namiotu. Chociaż mieliśmy z góry, na plecach lekkie plecaki to i tak było ciężko. Bolały nas nogi, byliśmy spragnieni, głodni i brudni. Od 5 dni poza ciemnością i kamieniami nie widzieliśmy nic. Zaczynało się ściemniać, kiedy wreszcie zobaczyliśmy nasz namiot. Od razu zrobiło się lżej, jakby przybyło nam nowych sił. Marzyliśmy teraz o jednym. Porządnie się umyć i położyć spać w „ludzkich warunkach”. Szybko jak tylko to możliwe każdy leżał na swoim materacu. Nigdy i nigdzie nie było tak wygodnie, jak w tej chwili. Nawet łóżko w domu nie było wygodniejsze od materaca. Teraz mogliśmy odetchnąć naprawdę pełną piersią. Już nic nam nie groziło, byliśmy naprawdę bezpieczni i szczęśliwi.

     Po dniach pełnych przeżyć usnęliśmy szybko i spaliśmy bardzo długo. Obudził mnie dopiero zapach kawy. Wstałam, wyszłam przed namiot i zobaczyłam przygotowane smaczne śniadanie. Jak przyjemnie było znów zjeść normalne śniadanie.

     Dzisiaj mieliśmy dzień odpoczynku. Spędzić go mieliśmy na robieniu rzeczy, które lubiliśmy, a więc: grając w piłkę, babinktona, lub po prostu siedząc i leniuchując.

Żeby było przyjemniej tata rano poszedł do najbliższego sklepu i zrobił zakupy. Zaopatrzył nas znów na jakiś czas. Niczego nam nie brakowało. Dzień minął na lenistwie, opalaniu się i podziwianiu widoków. Pierwszy raz w życiu przesiedziałam i przeleżałam cały dzień.

    Następnego dnia byliśmy jeszcze bardziej zmęczeni, ale szczęśliwi, że przeżyliśmy. Musieliśmy odłożyć na razie wędrówkę po górach i pojechaliśmy samochodem zwiedzać okolicę i podziwiać zabytki.

     Po trzech dniach odpoczynku znów zaczęły ciągnąć nas góry. Obiecaliśmy sobie jednak, że nie będziemy wchodzić do żadnych jaskiń. „Mocnych wrażeń” mieliśmy już dość.

     Nie wystarczało nam jednak samo chodzenie po górach, czegoś nam brakowało. Podświadomie szukaliśmy miejsca, gdzie znów byśmy coś przeżyli. Nie musieliśmy czekać długo. Weszliśmy na górę, z której zejście prowadziło wprost do jaskini. Ta jednak wyglądała zupełnie inaczej. Była duża i jaśniejsza od poprzedniej. Na ścianach widoczne były z daleka jakieś nacieki i skamieniałości. Przy świetle latarek wyglądało to wspaniale.

   Mama od razu wiedziała o czym myślimy.

-         Nie! Nie zgadzam się!

-         Na, co się nie zgadzasz?

-         Na wejście do jaskini. Ja mam już dosyć mocnych wrażeń.

-         Ależ Basiu przyjechaliśmy po to, aby zwiedzać jaskinie.

-         Wiem! Jak chcesz, przyjdziesz tu jutro sam. Ja i dzieci zostaną w namiocie.

-         Zgoda, ale czy nie szkoda Ci tego, co Cię ominie, czego nie zobaczysz?

-         Może i szkoda. Ale dziś nie jestem na to gotowa. Wracajmy już. Jutro rano wrócimy do tego tematu.

Ranek wstał ciepły lecz pochmurny. Zbierało się na deszcz. Pogoda na wędrówkę po

Górach była zła. Mama miała więc jeszcze jeden dzień na podjęcie decyzji o wejściu do następnej jaskini.

      Ja i Kamil byliśmy ciekawi świata i gotowi na każdą przygodę. Było nam trochę smutno, kiedy mama powiedziała, że z nią zostajemy w namiocie. Postanowiliśmy, że przekonamy naszą mamę.

-         Mamusiu! Czy my naprawdę musimy zostać? Nie możemy iść z tatą?

-         Nie! Wystarczy już nerwów i niebezpieczeństw. Cudem chyba przeżyliśmy.

-         Masz rację. Ale posłuchaj! Jak tata pójdzie sam to może sobie nie poradzić? Teraz miał przy sobie nas. Było mu łatwiej. Mogliśmy mu pomóc.

-         Macie rację! Ale, czy po raz drugi powinnam narażać was na niebezpieczeństwo?

-         A, czy czekając tu na powrót taty, będziesz się mniej bała i denerwowała?

-         Nie.

-         No widzisz! Na jedno wychodzi.

-         Nie próbujcie mnie zmuszać? Dajcie mi spokój.

   Mama się zamyśliła, a my wyszliśmy z namiotu. Usiedliśmy pod daszkiem, bo padał deszcz i zastanawialiśmy się, co lepiej zrobić – iść z tatą, czy zostać z mamą.

Nie wracaliśmy na razie do tej rozmowy. Graliśmy w „skrabble”, karty i rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o górach. W radiu podali zmianę pogody. Następnego dnia miało być ładnie i bez zagrożeń w górach.

      Ledwie wstał dzień, w namiocie było słychać ruch i jakieś rozmowy. Ciekawa byłam, co się tam dzieje? Kiedy usłyszałam głos mamy – już wiedziałam, o co chodzi.

-         Czy wszystko gotowe? Wszystko już mamy?

-         Jeszcze tylko zapas baterii. Weź też Basiu więcej owoców.

Szybko obudziłam Kamila.

-         Kamil obudź się! Idziemy z tatą do jaskini.

-         Żartujesz?

-         Nie. Słyszałam jak mama rozmawiała z tatą.

-         Może idziemy tylko w góry?

-         To po, co zapas baterii i owoce?

-         Znaczy, że przekonaliśmy mamę.

Minęła chwila i byliśmy gotowi. W kuchni czekało na nas sute śniadanie i wypakowane

na drogę plecaki.

-         Siadajcie do śniadania – powiedziała mama. Musimy mieć siły do wędrówki.

-         Czy tylko! – zapytałam

-         No i na nowe przygody w jaskini. Wygraliście!

Zabezpieczyliśmy namiot i ruszyliśmy w góry. Po trzy godzinnym marszu byliśmy na szczycie góry. Widok rozpościerał się fantastyczny. Szkoda było się stamtąd ruszać. Jak sięgnąć okiem szczyty gór porośnięte pięknie zielenią poprzetykane kolorowymi kwiatami, ziołami, a wszystko połączone z błękitem nieba. Siedząc i wpatrując się w ten niesamowity widok zapomnieliśmy o wszystkim. Wreszcie ocknęliśmy się i zaczęliśmy schodzić w dół. Wkrótce ujrzeliśmy szerokie wejście jakby do tunelu.

Już wcześniej zaciekawiło nas to wejście. Teraz, kiedy weszliśmy dalej było jeszcze ciekawiej. Szliśmy przed siebie, chociaż nie wiedzieliśmy, co nas tam spotka, co zobaczymy. Ciekawość i chęć przeżycia czegoś niesamowitego była silniejsza i pchała nas naprzód.






















Rozdział VI


          Kiedy weszliśmy do środka oniemieliśmy z zachwytu. To, co zobaczyliśmy przeszło nasze oczekiwania. Każdy naciek miał inny kształt i wielkość. W ciemnościach oświetlanych światłem latarek mieniły się różnymi kolorami. Dawno nie widziałam takiej gry kolorów.

Szliśmy bardzo wolno, aby oczy nacieszyć tym pięknym widokiem. Im dalej w głąb tym robiło się jeszcze bardziej interesująco. Nad naszymi głowami widoczne były tysiące małych jasnych punkcików, które rozświetlały nam drogę. Wyglądało to tak, jakby nad nami było niebo pełne gwiazd. Nie było to niebo lecz mnóstwo jaskiniowych zwierzątek, które tam żyją. Aby nikogo nie wystraszyć i nie obudzić „ducha jaskini” posuwaliśmy się cicho. Szeptem porozumiewaliśmy się i wymienialiśmy swoje uwagi . wreszcie doszliśmy do miejsca, które szczególnie nas zainteresowało. Było to podziemne jezioro. Na pierwszy rzut oka nie było to nic nadzwyczajnego. Woda ciemna, mokra i budząca trochę strach. Dodatkowo nie znaliśmy jej, a mama słabo pływała. Musieliśmy trochę „pogłówkować”, jak przeprawić się dalej.

Stojąc tak nad brzegiem jeziora widzieliśmy, jak co jakiś czas z głębi wynurzają się małe wysepki, by po chwili zniknąć w głębinie. Straszne choć interesujące. Wysepki te ukazywały się coraz bliżej, wyglądało jakby mówiły do nas „ wskoczcie tu”,  „przeniesiemy was dalej”. My jednak byliśmy ostrożni i staliśmy cierpliwie na brzegu. W końcu przed naszymi oczami ukazała się łódź. Kołysała się lekko na wodzie i czekała tylko na nas. Przez chwilę staliśmy i czekaliśmy, czy zniknie tak, jak wysepki, czy nie. Ona jednak stała kołysząc się leciutko i czekała aż wsiądziemy do niej. Wreszcie wsiedliśmy, choć „dusze” mieliśmy na ramieniu. Ale, co tam, przed nami wielka przygoda. Płynęliśmy jakiś czas, co jakiś czas na horyzoncie pokazywały się „znikające” wyspy, które nam nie zagrażały. W pewnym momencie usłyszałam trzask i poczułam zimną wodę. Rozbiliśmy się o jedną z wysp i wylądowaliśmy w wodzie. Było bardzo zimno i strasznie. Płynęliśmy przed siebie szukając brzegu, którego nie było widać. Co prawda, co jakiś czas ukazywało się coś podobnego do brzegu lecz zaraz znikało.

Byliśmy już bardzo zmęczeni i wyczerpani, kiedy podpłynął do nas kawałek drzewa, na który się wdrapaliśmy. Nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się na brzegu, a właściwie w pięknej komnacie. Pod nogami mieliśmy piękne kamienne podłogi mieniące się różnymi odcieniami. Ściany zaś odbijały światło i błyszczały złotem. Wszystko było tu takie gładkie i lśniące, jakby codziennie było myte i polerowane. W ścianach można było się przejrzeć, jak w lustrze. Z komnaty tej przejście prowadziło do innej – zupełnie przeciwnej – małej, ciemnej i zamieszkałej przez nietoperze. Musieliśmy uważać, aby którego nie zbudzić i zachęcić do zamieszkania w innym miejscu. Przeszliśmy, a właściwie przemknęliśmy się przez tę komnatę, by znów znaleźć się w jasnym i przestronnym miejscu, które przypominało bardziej szeroki korytarz niż pokój. Po obu stronach ściany były gładkie niczym szyby i widać było poruszające się razem z nami postacie. Najpierw przeraziliśmy się, ale potem poznaliśmy, że to my odbijamy się w tych ścianach. Z czasem postacie te zaczęły się zmieniać, były coraz starsze.

Tata nawet zaczął żartować:

-         Zobaczcie, to my teraz i za kilka lat.

-         Jak to?

-         Tak będziemy kiedyś wyglądać.

-         Skąd wiesz?

-         Tak sobie myślę.

Zabawa była świetna. Zaczęliśmy się wracać i iść do przodu. Porównywaliśmy, jak zmieniają się postacie. Faktycznie raz były nami, by za chwilę się zmienić w starsze z zachowaniem podobieństwa. Ciekawe, ale i straszne. Nie mogłam zrozumieć, jak to było możliwe.

. Miałam już tego dość, przestałam patrzyć na ściany, wpatrywałam się tylko w to, co było przede mną. Przed nami zaczynało się robić ciemno i chłodno. My powoli też traciliśmy ochotę do dalszej drogi. Nie mieliśmy jednak wyjścia i musieliśmy iść do przodu, mając nadzieję na szczęśliwe zakończenie tej wędrówki.

     Wkrótce weszliśmy w całkowitą ciemność, tylko gdzie niegdzie widać było pod sklepieniem jakieś dwa jasne punkciki – to były ślepia przyczepionych do ścian jaskiniowych żyjątek. Mało tego, poczuliśmy, że stąpamy po wodzie. Szliśmy razem, trzymając się za ręce i modląc się, aby ten koszmar, jak najszybciej się skończył.

Chyba „coś” wskuraliśmy, bo niedługo zobaczyliśmy „światełko” w tunelu. Z góry zaczęło przeciskać się światło. Nie wiedzieliśmy, czy to światło słoneczne, czy jakieś niewytłumaczalne zjawisko. Usłyszeliśmy także kapiącą z góry wodę.

Tu niedaleko powinno być wyjście!. Dochodziliśmy do miejsca, gdzie snop światła był największy.

-         Tam jest wyjście! – krzyknął Kamil

-         Skąd wiesz?

-         Bo tam jest jasno.

-         Obawiam się, że nie – stwierdził tata. Otwór jest za wysoko. Nie damy rady się tam dostać.

-         Więc, co dalej – zapytała zdenerwowana mama?

-         Skoro tu jest otwór, to znaczy, że nie jesteśmy tak głęboko pod ziemią. Jeżeli dalej będziemy iść pod górę, to na pewno wyjdziemy na powierzchnię. Posiedźcie tu chwilę, a ja pójdę z Kamilem i rozejrzę się.

-         Dobrze, tylko szybko wracajcie.

Tata i Kamil odeszli od nas na dalszy rekonesans jaskini. My z mamą dodawałyśmy sobie odwagi, jak tylko mogłyśmy – rozmawiając, śpiewając i wspominając najciekawsze historie z naszego życia. Może po godzinie usłyszeliśmy jakieś rozmowy. Po chwili niepewności zobaczyłyśmy naszych chłopaków. Nie byli zbyt zadowoleni.

-         Co się stało?

-         Niby nic.

-         Więc co?

-         Nie wiem, co o tym myśleć?

-         Szliśmy cały czas prosto, droga szła lekko pod górę, gdy nagle urwała się i stanęliśmy przed ścianą z małym otworem, możliwym jednak do pokonania.

-         I, co dalej?

-         Za krótkim wąskim tunelem jest wolna przestrzeń.

-         To chyba dobrze?

-         Chyba tak.

-         Nie czekajmy dłużej tylko idźmy.

Poszliśmy przed siebie i przeciskając się przez wąski, ciemny i śliski otwór, stanęliśmy na

ziemi. Znaleźliśmy się w wąwozie między górami. Ponieważ był już wieczór, robiło się ciemno, musieliśmy do rana tu zostać. Rozpaliliśmy ognisko i grzaliśmy się przy jego płomieniach. Z jednej strony cieszyliśmy się, że wyszliśmy stamtąd, z drugiej obawialiśmy się nieznanego miejsca i drogi, która czekała nas rano. Spaliśmy i czuwaliśmy na zmianę. Kiedy się rozwidniło, postanowiliśmy ruszyć w drogę. Nie było to łatwe.  Góry podobne do siebie i każda droga wydawała się dobra. Szliśmy cały dzień, kilkakrotnie zawracając, bo okazywało się, że idziemy źle. Wieczorem ze szczytu góry zobaczyliśmy w dole osadę. To tam musieliśmy iść.  Czekać musieliśmy jednak do rana. Ważne, że już wiedzieliśmy, gdzie iść. Koło południa byliśmy w miasteczku. Już niedługo i będziemy w swoim obozie. Resztkami sił zrobiliśmy zakupy i dotarliśmy do namiotu.

     Wieczorem szczęśliwi usiedliśmy do kolacji.  Długo rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło.

-         Ale jestem zmęczona! – powiedziała mama

Mam już naprawdę dosyć tych gór.

-         A ja nie – odezwał się tata. To, co zobaczyłem w tej jaskini warte było tego wszystkiego. Szkoda, że nie mieliśmy kamery!

-         Ale mieliśmy aparat, parę zdjęć wyjdzie – dodał Kamil

-         Będzie, co opowiadać, jak wrócimy.

-         Zostało nam jeszcze cztery dni. Przez te dni będziemy zwiedzać samochodem okolice. Już wystarczy wspinaczki i jaskiniowego życia.

Zgodnie z mamy planem ostatnie dni urlopu spędziliśmy jeżdżąc samochodem po okolicy,

i zbliżając się do kresu naszej podróży.

      Zmęczeni, ale zadowoleni i pełni wrażeń wróciliśmy do domu. Wakacje też już dobiegały końca. Trzeba było powoli szykować się do szkoły. Myślałam ,jak tu można myśleć o szkole, kiedy w głowie tyle jeszcze wakacyjnych wrażeń. I pomyśleć, że tak nieciekawie zaczęły się te wakacje.

     Ostatni wekend spędziliśmy oczywiście u cioci na wsi. Pierwsze kroki skierowałam do lasu. Musiałam zobaczyć, co się tam dzieje, czy nic się nie zmieniło. Mój przyjaciel „Duch”

Czekał na mnie. Kiedy opowiadałam mu o swoich przygodach, słuchał i lekko się uśmiechał. Na końcu dodał- miałaś wakacje z duchami.

   Miał rację. Były to naprawdę wakacje z duchami. Wszystkie przygody, które mnie spotykały, były bardzo dziwne i działy się jakby za czyjąś przyczyną. Będą to moje niezapomniane wakacje.      




To jest stopka